czwartek, 28 kwietnia 2016

Od Skylar cd: Nicolas'a

Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. Odwzajemnił uśmiech i wsiadł na Galahad'a.
- Do zobaczenia jak mniemam? - spytał zawracając ogiera. Przytaknęłam, a potem odparłam.
- Z całą pewnością sir. - zaśmiał się i ruszył. A ja dodałam szeptem. - Będziesz wiedział kiedy przyjdę. - ruszyłam biegiem na wschód, w stronę lasu. Asylum się nie zjawiła, ale domyślałam się gdzie jej szukać, więc już po pół godzinie wspinałam się na ulubione drzewo sowy. Przysiadłam na najgrubszej gałęzi jaką znalazłam i zagwizdałam lekko. Trochę jej zajęło zanim przyleciała, ale gdy tylko usiadła od razu wyczuła, że przyniosłam dla niej trochę mięsa od jelenia żeby nie przyzwyczaić ptaka do mojej dobroduszności rzuciłam kawałek mięsa w górę, a sowa szybko je przechwyciła i wróciła na swoje miejsce. W kieszeni prochowca miałam pergamin i pióro, które swoją drogą zwinęłam jakiemuś arystokracie. Położyłam papier i napisałam na nim zgrabnie: Jeśli Ci się chce, możesz przyjść po służbie, punktualnie o 23.59 nad rzekę. ~S. Zwinęłam w rulonik i przewiązałam sowie na nóżce, dobrze wiedziała gdzie ma to zanieść, więc gdy tylko skończyłam wiązać odfrunęła. Zsunęłam się zręcznie z drzewa i ruszyłam nad rzekę spacerowym chodem. Rozglądałam się po okolicy, a potem przyspieszyłam do truchtu. Nie byłam do końca pewna czy przyjdzie, ale to jego sprawa. Chcąc przestać myśleć o rycerzyku ruszyłam sprintem, po niedługiej chwili znajdowałam się tuż nad rzeką. Na samym środku plaży ktoś ułożył z drewnianych bali kwadrat, a w środku miejsce na ognisko, przysiadłam na jednej z bali i czekałam.


Nickolas? ( u mnie trochę gorzej z weną :* )

środa, 27 kwietnia 2016

Od Nicolas'a cd Skylar



Spojrzałem na martwego jelenia.
- Jasne- powiedziałem wyjmując sznurek i przywiązując go do siodła.
- Co ty robisz?- spytała, trochę nie rozumiejąc, co robię.
- Przywiązuję go do siodła, żeby Galahad go ciągnął- wyjaśniłem, mocniej zaciskając linkę na kopytach jelenia.
Dziewczyna kiwnęła głową. Zaczęliśmy wracać do miasta. Szedłem obok Skylar, prowadząc konia za wodze, żeby go nie obciążać. Droga zajęła nam dłużej niż myśleliśmy. Kiedy po trzydziestu minutach dotarliśmy na miejsce, dziewczyna wskazała mi miejsce, gdzie mogę zostawić jelenia. Podzieliła go na części i rozdała najbiedniejszym.
- To szlachetne, co dla nich robisz. Często im coś polujesz?- spytałem, chcąc podtrzymać rozmowę.
- Tak, zdarza się...- westchnęła cicho, zdobywając się na uśmiech.
Spojrzałem na zamek. który z daleka wyglądał na jeszcze bardziej okazały.
- Muszę już wracać. Nie chcę, żeby wysłali po mnie straż, a gorzej byłoby, gdyby zobaczyli nas razem- skierowałem wzrok na nią- Oczywiście bez urazy. Chodziło mi o to, że moglibyśmy mieć przez to niezłe kłopoty...- dodałem szybko, żeby źle mnie nie zrozumiała.

<Skylar? wiem, że jest beznadziejne... ;-;>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Od Adelaide c.d Nicolas'a

Spojrzałam na niego, unosząc brew.
-Myślisz, że to dobrze? Że trzyma mnie pod kloszem?-zapytałam.-A co jeśli kiedyś przyjdzie mi się z kimś zmierzyć? Gdyby nie to, że wymykam się z zamku, to pewnie nie dałabym sobie rady.
-Wymykasz się z zamku?
-Oczywiście, nie wytrzymałabym-zaśmiałam się. Piknik trwał, słońce grzało. Jednym słowem było bardzo przyjemnie. Do czasu. W pewnym momencie Vaillant zastrzygł uszami i nerwowo potrząsnął głową. Pospiesznie wstałam i ruszyłam ku niemu. Po chwili ogier Nicolas'a również się zdenerwował. Przyjrzałam się otoczeniu. Nikogo nie widziałam.
-Powinniśmy wracać-powiedział Nicolas. Ja tylko skinęłam głową i wsiadłam na swojego ogiera. Ruszyliśmy w stronę zamku. Konie trochę się uspokoiły.
-Jak myślisz, kto to?-zapytałam.
-Kręci się tu dużo złoczyńców...-mruknął zamyślony.
-Mój ogier tak nie reaguje na złoczyńców. Musiał się naprawdę czegoś przestraszyć.
Rycerz spojrzał na mnie i chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu rżenie karego ogiera. Koń napiął wszystkie mięśnie i zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę.

<Nicolas?>

Od Christopher'a c.d Laury

- Nie często widuję walczące kobiety - stwierdziłem. Z daleka, gdy podchodziłem z ruchów osoby spodziewałem się jakiegoś kolejnego rycerza spędzającego całe dnie na ćwiczeniach by później chwalić się swoimi osiągnięciami. Takich ruchów nie spodziewałbym się po kobiecie, styl walki kompletnie wydawał mi się nie pasujący, albo po prostu nie naturalny. Widziałem w życiu parę walczących pań, ale zawsze wydawało mi się, że ich ruchy są inne niż tej tutaj. Bardziej ... delikatniejsze? Nie to nie to. Zresztą jakie to ma znaczenie jak ona walczy? Moja wcześniejsza ciekawość zniknęła.
- I co w związku z tym? - z twarzy blondynki nie schodził tajemniczy uśmiech. Badała mnie wzrokiem.
- Zastanawia mnie gdzie nauczyłaś się tak walczyć.
- Mam odpowiedzieć nieznajomemu? - jej spojrzenie w końcu zatrzymało się na moich oczach i oto czar jej uśmiechu prysł.
- Powiedziałem, że się zastanawiam. Nie, że zależy mi na odpowiedzi. Po poznaniu odpowiedzi czar tajemniczości by prysł - tak jak jej uśmiech.

Laura? Tak na początek krótko i bez sensu, ale jeszcze nie połączyłam się umysłowo z moją postacią do końca xd

Od Caroline

Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Przykryły całkowicie słońce, które jeszcze nie dawno przyjemnie grzało plecy i swoimi promieniami muskało moją jasną skórę na twarzy oraz liście drzew. Teraz powiał zimny wiatr północni, pod którym gałęzie dębów zaczęły uginać się ku dołowi.
Kłusowałam leśną drogą między gęstwiną krzaków jakie rosły wokół mnie. Stukot kopyt przyjemnie niósł się po lesie wedle stałego rytmu. Wstrzymałam konia, a gdy ten się zatrzymał rozejrzałam się dookoła. Sięgnęłam do torby z boku siodła i wyjęłam z niego mały woreczek z bydlęcej skóry. A w środku spory zapas kamieni szlachetnych. Uśmiechnęłam się zadowolona sama do siebie. Ta akcja była... jak zwykle jedną z udanych i niebezpiecznych. Nie podobało mi się tylko to, że musiałam oddać znaczną część człowiekowi, który mi pomagał, ale moje umiejętności targowickie sprawiły, że po raz kolejny większa kamieni należała do mnie i tylko do mnie.
W tym samym momencie po lesie rozniósł się krzyk mężczyzn i stukot czterech koni pędzących galopem. Zsiadłam pośpiesznie z Hazarda, który pogalopował wolny w swoją stronę, a ja wdrapałam się zwinnie na drzewo. Zdjęłam z pleców łuk i założyłam strzałę, czekając aż rycerze ukażą się zza zakrętu. W końcu niebieskie koszule pojawiły się w zasięgu mojego wzroku. Zatrzymali się tuż pode mną, coś między sobą pokazując, aż w końcu pognali dalej.
-Co za idioci- mruknęłam do siebie i zeskoczyłam z kryjówki, biegnąc za nimi.
Zatrzymali się nad jeziorem. Ich konie były zziajane i gdyby nie zrobili przerwy, pewnie padłyby im po kilkunastu metrach.
-Musimy się zatrzymać. Konie nie dadzą rady dalej iść- dowódca tego małego garnizonu zsiadł pierwszy.
-Ale ona może być już daleko- zaprotestował rudowłosy młodzieniec.
-To rozkaz- spojrzał na niego stanowczo starszy i odwrócił się w stronę jeziora.
Wszyscy posłusznie zrobili to samo.
W głowie układałam sobie cały plan. Pozbycie się tych nieumiejętnych półgłówków nie było dla mnie żadnym problemem, nawet jeśliby było ich z dziesięciu. Wyjęłam zza płaszcza mała torebeczkę z ziołami. Śmierdziała niesamowicie, ale efekty były najlepsze. Rzuciłam ja w stronę koni, które natychmiast spłoszyły się i wyrwały z rąk jednego z rycerzy. Musiałam podbiec bliżej.
-Co to było!?- mężczyźni zaczęli gonić konie, ale na próżno. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
-Szlag! Teraz musimy znaleźć jakieś zastępcze w pobliskiej wiosce- dowódca był porządnie wkurzony.
-Nie musicie- wyszłam z ukrycia- Wystarczy, że dacie mi coś czego chcę- uśmiechnęłam się niewinnie.
Na mój widok wszyscy czterej wyciągnęli miecze jak poparzeni, a dwoje najbardziej przerośniętych zaczęło się zbliżać.
-Nie chciałam z wami walczyć tylko potargować, ale skoro tak...- wyciągnęłam swój miecz- Czterech chłopów na jedna kobietę. Zapowiada się ciekawie- uśmiechnęłam się szeroko.
Dwoje z nich od razu przystąpiło do walki. Jeden był chyba zbyt mało doświadczony by zrozumieć, że nie można podczas ataku stawiać do przodu obydwóch nóg. Padł martwy jako pierwszy. Drugi cofnął się, lecz zaraz z drugiej strony przyleciały posiłki. Wyciągnęłam w jednej chwili łuk i strzeliłam. Rudowłosy padł na mlecze, które rosły przy drzewie. Trawa zabarwiła się na czerwono. Reszta uciekła. Tchórze. Wytarłam miecz i włożyłam z powrotem do pochwy. Cho*era!
-Mogłam wszystkich zabić od razu z ukrycia. Teraz będą mnie męczyć dłużej- klęknęłam przy dwóch trupach i zaczęłam przeszukiwać ich.
Nagle na wodzie pojawiły się pierścienie. Spojrzałam w tamtą stronę i położyłam rękę na udach aby móc szybko sięgnąć po sztylety. Jednak minęły sekundy a nic się nie pokazywało. Schowałam się w krzakach, idąc wzdłuż brzegu jeziora. Moim oczom ukazał się wielki kamień, a obok niego ubrania. Męskie ubrania. Rozluźniłam się, tym razem kierując wzrok w stronę jeziora. Był tam mężczyzna, całkiem młody, dobrze zbudowany, a co najlepsze nie zdający sobie sprawy co przed chwilą stało się tuż obok. Przyszedł przed chwilą aby się obmyć. Mój wzrok powędrował z powrotem na ubrania, a na twarzy pojawił delikatny uśmiech.
Mężczyzna wyszedł z wody nieco dalej niż wszedł i na moje nieszczęście, tam gdzie leżały trupy. Zmarszczył brwi i odwrócił głowę w stronę kamienia.
-Tego szukasz?- odezwałam się, opierając o pień drzewa, a w ręce trzymając ubrania chłopaka.

Chris?

Od Flo CD Aarona

Gdybym zatopiła ostrze w ciele mężczyzny, ten jego wilczur by mnie zaatakował, a z nim nie byłoby wcale tak łatwo. W żadnym wypadku nie miałam ochoty zabijać, ale zrobiłabym to w ostateczności. Mogłam zaryzykować i mieć głupią nadzieję, że mężczyzna sam mnie nie ukatrupi. Mogłam go zabić, ale potem najprawdopodobniej być rozszarpaną przez psisko. Ta pierwsza wersja jakoś bardziej mi się podobała. Opuściłam lekko miecz i cofnęłam się o parę kroków. Przez twarz Aarona przebiegł cień uśmiechu.
- Muszę mieć pewność, że ty mnie nie zabijesz - powiedziałam, marszcząc brwi.
- Pewności nigdy nie ma. - zaśmiał się krótko. - Różne są okoliczności. Ale nie, na razie nie mam takiego zamiaru.
Naszą konwersację przerwały dochodzące z oddali krzyki. Oboje spojrzeliśmy w stronę źródła nawoływań. Zaraz dołączyło szczekanie psów i tętent końskich kopyt. Pewnie polowanie. Niezbyt chciałam być tu zauważona, dlatego nie czekając na cokolwiek, puściłam się biegiem przed siebie. Po około czterdziestu metrach zatrzymałam się i wdrapałam na drzewo - wysoko, aby mnie nie zauważono. Aaron również się zbliżył, ale zatrzymał się pod drzewem.
- Chodźże tu! - syknęłam, robiąc miejsce na gałęzi. - Kto wie, kim są ci łowcy? Może będą chcieli cię zabić? - podałam mu dłoń.


Aaron? Skorzystasz, nie skorzystasz? xD