czwartek, 28 kwietnia 2016

Od Skylar cd: Nicolas'a

Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. Odwzajemnił uśmiech i wsiadł na Galahad'a.
- Do zobaczenia jak mniemam? - spytał zawracając ogiera. Przytaknęłam, a potem odparłam.
- Z całą pewnością sir. - zaśmiał się i ruszył. A ja dodałam szeptem. - Będziesz wiedział kiedy przyjdę. - ruszyłam biegiem na wschód, w stronę lasu. Asylum się nie zjawiła, ale domyślałam się gdzie jej szukać, więc już po pół godzinie wspinałam się na ulubione drzewo sowy. Przysiadłam na najgrubszej gałęzi jaką znalazłam i zagwizdałam lekko. Trochę jej zajęło zanim przyleciała, ale gdy tylko usiadła od razu wyczuła, że przyniosłam dla niej trochę mięsa od jelenia żeby nie przyzwyczaić ptaka do mojej dobroduszności rzuciłam kawałek mięsa w górę, a sowa szybko je przechwyciła i wróciła na swoje miejsce. W kieszeni prochowca miałam pergamin i pióro, które swoją drogą zwinęłam jakiemuś arystokracie. Położyłam papier i napisałam na nim zgrabnie: Jeśli Ci się chce, możesz przyjść po służbie, punktualnie o 23.59 nad rzekę. ~S. Zwinęłam w rulonik i przewiązałam sowie na nóżce, dobrze wiedziała gdzie ma to zanieść, więc gdy tylko skończyłam wiązać odfrunęła. Zsunęłam się zręcznie z drzewa i ruszyłam nad rzekę spacerowym chodem. Rozglądałam się po okolicy, a potem przyspieszyłam do truchtu. Nie byłam do końca pewna czy przyjdzie, ale to jego sprawa. Chcąc przestać myśleć o rycerzyku ruszyłam sprintem, po niedługiej chwili znajdowałam się tuż nad rzeką. Na samym środku plaży ktoś ułożył z drewnianych bali kwadrat, a w środku miejsce na ognisko, przysiadłam na jednej z bali i czekałam.


Nickolas? ( u mnie trochę gorzej z weną :* )

środa, 27 kwietnia 2016

Od Nicolas'a cd Skylar



Spojrzałem na martwego jelenia.
- Jasne- powiedziałem wyjmując sznurek i przywiązując go do siodła.
- Co ty robisz?- spytała, trochę nie rozumiejąc, co robię.
- Przywiązuję go do siodła, żeby Galahad go ciągnął- wyjaśniłem, mocniej zaciskając linkę na kopytach jelenia.
Dziewczyna kiwnęła głową. Zaczęliśmy wracać do miasta. Szedłem obok Skylar, prowadząc konia za wodze, żeby go nie obciążać. Droga zajęła nam dłużej niż myśleliśmy. Kiedy po trzydziestu minutach dotarliśmy na miejsce, dziewczyna wskazała mi miejsce, gdzie mogę zostawić jelenia. Podzieliła go na części i rozdała najbiedniejszym.
- To szlachetne, co dla nich robisz. Często im coś polujesz?- spytałem, chcąc podtrzymać rozmowę.
- Tak, zdarza się...- westchnęła cicho, zdobywając się na uśmiech.
Spojrzałem na zamek. który z daleka wyglądał na jeszcze bardziej okazały.
- Muszę już wracać. Nie chcę, żeby wysłali po mnie straż, a gorzej byłoby, gdyby zobaczyli nas razem- skierowałem wzrok na nią- Oczywiście bez urazy. Chodziło mi o to, że moglibyśmy mieć przez to niezłe kłopoty...- dodałem szybko, żeby źle mnie nie zrozumiała.

<Skylar? wiem, że jest beznadziejne... ;-;>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Od Adelaide c.d Nicolas'a

Spojrzałam na niego, unosząc brew.
-Myślisz, że to dobrze? Że trzyma mnie pod kloszem?-zapytałam.-A co jeśli kiedyś przyjdzie mi się z kimś zmierzyć? Gdyby nie to, że wymykam się z zamku, to pewnie nie dałabym sobie rady.
-Wymykasz się z zamku?
-Oczywiście, nie wytrzymałabym-zaśmiałam się. Piknik trwał, słońce grzało. Jednym słowem było bardzo przyjemnie. Do czasu. W pewnym momencie Vaillant zastrzygł uszami i nerwowo potrząsnął głową. Pospiesznie wstałam i ruszyłam ku niemu. Po chwili ogier Nicolas'a również się zdenerwował. Przyjrzałam się otoczeniu. Nikogo nie widziałam.
-Powinniśmy wracać-powiedział Nicolas. Ja tylko skinęłam głową i wsiadłam na swojego ogiera. Ruszyliśmy w stronę zamku. Konie trochę się uspokoiły.
-Jak myślisz, kto to?-zapytałam.
-Kręci się tu dużo złoczyńców...-mruknął zamyślony.
-Mój ogier tak nie reaguje na złoczyńców. Musiał się naprawdę czegoś przestraszyć.
Rycerz spojrzał na mnie i chciał coś powiedzieć, ale przerwało mu rżenie karego ogiera. Koń napiął wszystkie mięśnie i zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę.

<Nicolas?>

Od Christopher'a c.d Laury

- Nie często widuję walczące kobiety - stwierdziłem. Z daleka, gdy podchodziłem z ruchów osoby spodziewałem się jakiegoś kolejnego rycerza spędzającego całe dnie na ćwiczeniach by później chwalić się swoimi osiągnięciami. Takich ruchów nie spodziewałbym się po kobiecie, styl walki kompletnie wydawał mi się nie pasujący, albo po prostu nie naturalny. Widziałem w życiu parę walczących pań, ale zawsze wydawało mi się, że ich ruchy są inne niż tej tutaj. Bardziej ... delikatniejsze? Nie to nie to. Zresztą jakie to ma znaczenie jak ona walczy? Moja wcześniejsza ciekawość zniknęła.
- I co w związku z tym? - z twarzy blondynki nie schodził tajemniczy uśmiech. Badała mnie wzrokiem.
- Zastanawia mnie gdzie nauczyłaś się tak walczyć.
- Mam odpowiedzieć nieznajomemu? - jej spojrzenie w końcu zatrzymało się na moich oczach i oto czar jej uśmiechu prysł.
- Powiedziałem, że się zastanawiam. Nie, że zależy mi na odpowiedzi. Po poznaniu odpowiedzi czar tajemniczości by prysł - tak jak jej uśmiech.

Laura? Tak na początek krótko i bez sensu, ale jeszcze nie połączyłam się umysłowo z moją postacią do końca xd

Od Caroline

Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Przykryły całkowicie słońce, które jeszcze nie dawno przyjemnie grzało plecy i swoimi promieniami muskało moją jasną skórę na twarzy oraz liście drzew. Teraz powiał zimny wiatr północni, pod którym gałęzie dębów zaczęły uginać się ku dołowi.
Kłusowałam leśną drogą między gęstwiną krzaków jakie rosły wokół mnie. Stukot kopyt przyjemnie niósł się po lesie wedle stałego rytmu. Wstrzymałam konia, a gdy ten się zatrzymał rozejrzałam się dookoła. Sięgnęłam do torby z boku siodła i wyjęłam z niego mały woreczek z bydlęcej skóry. A w środku spory zapas kamieni szlachetnych. Uśmiechnęłam się zadowolona sama do siebie. Ta akcja była... jak zwykle jedną z udanych i niebezpiecznych. Nie podobało mi się tylko to, że musiałam oddać znaczną część człowiekowi, który mi pomagał, ale moje umiejętności targowickie sprawiły, że po raz kolejny większa kamieni należała do mnie i tylko do mnie.
W tym samym momencie po lesie rozniósł się krzyk mężczyzn i stukot czterech koni pędzących galopem. Zsiadłam pośpiesznie z Hazarda, który pogalopował wolny w swoją stronę, a ja wdrapałam się zwinnie na drzewo. Zdjęłam z pleców łuk i założyłam strzałę, czekając aż rycerze ukażą się zza zakrętu. W końcu niebieskie koszule pojawiły się w zasięgu mojego wzroku. Zatrzymali się tuż pode mną, coś między sobą pokazując, aż w końcu pognali dalej.
-Co za idioci- mruknęłam do siebie i zeskoczyłam z kryjówki, biegnąc za nimi.
Zatrzymali się nad jeziorem. Ich konie były zziajane i gdyby nie zrobili przerwy, pewnie padłyby im po kilkunastu metrach.
-Musimy się zatrzymać. Konie nie dadzą rady dalej iść- dowódca tego małego garnizonu zsiadł pierwszy.
-Ale ona może być już daleko- zaprotestował rudowłosy młodzieniec.
-To rozkaz- spojrzał na niego stanowczo starszy i odwrócił się w stronę jeziora.
Wszyscy posłusznie zrobili to samo.
W głowie układałam sobie cały plan. Pozbycie się tych nieumiejętnych półgłówków nie było dla mnie żadnym problemem, nawet jeśliby było ich z dziesięciu. Wyjęłam zza płaszcza mała torebeczkę z ziołami. Śmierdziała niesamowicie, ale efekty były najlepsze. Rzuciłam ja w stronę koni, które natychmiast spłoszyły się i wyrwały z rąk jednego z rycerzy. Musiałam podbiec bliżej.
-Co to było!?- mężczyźni zaczęli gonić konie, ale na próżno. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
-Szlag! Teraz musimy znaleźć jakieś zastępcze w pobliskiej wiosce- dowódca był porządnie wkurzony.
-Nie musicie- wyszłam z ukrycia- Wystarczy, że dacie mi coś czego chcę- uśmiechnęłam się niewinnie.
Na mój widok wszyscy czterej wyciągnęli miecze jak poparzeni, a dwoje najbardziej przerośniętych zaczęło się zbliżać.
-Nie chciałam z wami walczyć tylko potargować, ale skoro tak...- wyciągnęłam swój miecz- Czterech chłopów na jedna kobietę. Zapowiada się ciekawie- uśmiechnęłam się szeroko.
Dwoje z nich od razu przystąpiło do walki. Jeden był chyba zbyt mało doświadczony by zrozumieć, że nie można podczas ataku stawiać do przodu obydwóch nóg. Padł martwy jako pierwszy. Drugi cofnął się, lecz zaraz z drugiej strony przyleciały posiłki. Wyciągnęłam w jednej chwili łuk i strzeliłam. Rudowłosy padł na mlecze, które rosły przy drzewie. Trawa zabarwiła się na czerwono. Reszta uciekła. Tchórze. Wytarłam miecz i włożyłam z powrotem do pochwy. Cho*era!
-Mogłam wszystkich zabić od razu z ukrycia. Teraz będą mnie męczyć dłużej- klęknęłam przy dwóch trupach i zaczęłam przeszukiwać ich.
Nagle na wodzie pojawiły się pierścienie. Spojrzałam w tamtą stronę i położyłam rękę na udach aby móc szybko sięgnąć po sztylety. Jednak minęły sekundy a nic się nie pokazywało. Schowałam się w krzakach, idąc wzdłuż brzegu jeziora. Moim oczom ukazał się wielki kamień, a obok niego ubrania. Męskie ubrania. Rozluźniłam się, tym razem kierując wzrok w stronę jeziora. Był tam mężczyzna, całkiem młody, dobrze zbudowany, a co najlepsze nie zdający sobie sprawy co przed chwilą stało się tuż obok. Przyszedł przed chwilą aby się obmyć. Mój wzrok powędrował z powrotem na ubrania, a na twarzy pojawił delikatny uśmiech.
Mężczyzna wyszedł z wody nieco dalej niż wszedł i na moje nieszczęście, tam gdzie leżały trupy. Zmarszczył brwi i odwrócił głowę w stronę kamienia.
-Tego szukasz?- odezwałam się, opierając o pień drzewa, a w ręce trzymając ubrania chłopaka.

Chris?

Od Flo CD Aarona

Gdybym zatopiła ostrze w ciele mężczyzny, ten jego wilczur by mnie zaatakował, a z nim nie byłoby wcale tak łatwo. W żadnym wypadku nie miałam ochoty zabijać, ale zrobiłabym to w ostateczności. Mogłam zaryzykować i mieć głupią nadzieję, że mężczyzna sam mnie nie ukatrupi. Mogłam go zabić, ale potem najprawdopodobniej być rozszarpaną przez psisko. Ta pierwsza wersja jakoś bardziej mi się podobała. Opuściłam lekko miecz i cofnęłam się o parę kroków. Przez twarz Aarona przebiegł cień uśmiechu.
- Muszę mieć pewność, że ty mnie nie zabijesz - powiedziałam, marszcząc brwi.
- Pewności nigdy nie ma. - zaśmiał się krótko. - Różne są okoliczności. Ale nie, na razie nie mam takiego zamiaru.
Naszą konwersację przerwały dochodzące z oddali krzyki. Oboje spojrzeliśmy w stronę źródła nawoływań. Zaraz dołączyło szczekanie psów i tętent końskich kopyt. Pewnie polowanie. Niezbyt chciałam być tu zauważona, dlatego nie czekając na cokolwiek, puściłam się biegiem przed siebie. Po około czterdziestu metrach zatrzymałam się i wdrapałam na drzewo - wysoko, aby mnie nie zauważono. Aaron również się zbliżył, ale zatrzymał się pod drzewem.
- Chodźże tu! - syknęłam, robiąc miejsce na gałęzi. - Kto wie, kim są ci łowcy? Może będą chcieli cię zabić? - podałam mu dłoń.


Aaron? Skorzystasz, nie skorzystasz? xD



niedziela, 24 kwietnia 2016

Nowa członkini!

Caroline Raven, złodziejka

Od Allijay c.d Aaron'a

Tłumaczenia tego chłopaka były nadzwyczaj banalne, nie wyglądał na porządnego człowieka, o czym szczególnie mówiło jego gdzieniegdzie zakrwawione ubranie, przyjemniaczek się znalazł. Co za tupet, nie ma tak łatwo, bynajmniej nie ze mną.
-O nie mój drogi - stanęłam przed nim, jak na złość chłopak był wyższy ode mnie o głowę, jak nie więcej. Na pewno nie wywarłam na nim większego wrażenia, ale musiałam spróbować, inaczej nie byłabym sobą - Nie wywiniesz się tak łatwo.
Zdumiony wytrzeszczył oczy, no z pewnością nie byłam groźnym przeciwnikiem, szczególnie w sukni i bez miecza, ale pomiatać sobą nie dam, co to, to nie.
-Zejdź mi z drogi, kochana - odparł, z pewnością był zirytowany, nawet głupi usłyszałby to w jego głosie. Jednak emanował też pewnością siebie, co było poniekąd niezwykłe, oczywiście nie wiele sobie robił z mojego jazgotu. - Nie chciałbym ci wyrządzić krzywdy - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-O to się nie martw, o siebie umiem zadbać - odparłam. Nieznajomy skiną głową, choć może bardziej żartobliwie, niż na znak zgody, i ruszył przed siebie. Jednak ja, jako zawistna dziewczyna, nie do końca trzeźwo myśląca postanowiłam podstawić mu nogę. I kiedy to upadł z hukiem na bruk, ja omal nie popłakałam się ze śmiechu. Usłyszałam jak klnie coś pod nosem unosząc się na ramiona.
-To za uderzenie mnie drzwiami - nachyliłam się nad nim, biedaczkowi robią się zmarszczki od grymasów złości, a szkoda, taka piękna buźka - A za zniszczenie sukienki przyjdzie do ciebie kwitek od krawca, już ja tego dopilnuje - no nie powiem byłam z siebie całkiem zadowolona, ale chyba czas się zmywać, jeśli chcę zachować głowę.

<Aaron?>

Od Aaron'a c.d Flo

Uśmiechnąłem się. Z każdym krokiem byłem bardziej pewny siebie. Podszedłem bliżej do niej i zacząłem ją okrążać. Nie widziałem w niej ani grama strachu, jedynie nieufność. Uważnie przyglądałem się jej cały czas. - Mógłbym zadać Ci podobne pytanie.
-Pierwsza je zadałam. - Nastała chwila ciszy.
-Jestem Aaron. - Przedstawiłem się. - A może teraz Ty zdradzisz mi swoje imię?
-Flo. - Rzuciła krótko.
-Co robisz tutaj sama? - Zapytałem.
-Raczej nie powinno Cię to interesować. -
-Ty mogłaś zadać mi pytanie to ja mogę zadać i Tobie. - Spojrzałem jej głęboko w oczy. - Chcesz mnie zabić ? - Przeniosłem wzrok na ostrze.
-Jeśli będzie trzeba to go użyję. - Zagroziła.
Nastała cisza, nie było słychać nawet szumu liści. Chwilę tą przerwał Sybir. Wilk wyłonił się z cienia poruszał się truchtem, a łeb jak zawsze trzymał nisko. Flo spojrzała na wilka i od razu skierowała ostrze w jego stronę. Dziewczyna już nie chciała mnie zabić tylko mojego towarzysza.
-Spokojnie! - Wypaliłem. Sybir obnażył zęby niezadowolony z przebiegu sytuacji.
-Znacz te bydle?
-Te bydle ma imię, to po pierwsze. A po drugie jest to mój wilczak. - Stanąłem między gotowym do ataku zwierzęciem i dziewczyną z nożem.
Flo?

Od Skylar cd: Nicolasa

Gdy tylko się odwrócił czmychnęłam w las, jego kompani mnie nie zauważyli. Chciał się spotkać, ale nie powiedział gdzie, bo dobrze wiedział, że cały czas za nimi idę. Zaintrygował mnie ten człowieczek, więc na pewno będę go obserwować. Nade mną rozległo się hukanie, gdy spojrzałam w górę i ujrzałam Asylum, wystawiłam rękę z skórzaną opaską żeby nie zraniła mnie pazurami. Pogładziłam ją po piórach i szepnęłam.
- Obserwuj ich z góry, spotkamy się na polanie przed wioską. - szczerze nie mam pojęcia czy mnie zrozumie, ale zazwyczaj spełniała moje prośby. Wystawiłam ramię i pozwoliłam sowie odlecieć, musiałam przyspieszyć, bo zostałam z tyłu. Ruszyłam lekkim truchtem i dogoniłam "towarzyszy".

~***~

Gdy już dotarli na miejsce przystanęłam i przyglądałam się jak blondyn żegna się z pozostałymi i gdy ci znikają z jego pola widzenia, rozgląda się wokół, szukając znajomych mu brązowych włosów. Żeby mu ułatwić znalezienie mnie, Biegnę przed siebie nie zważając na to czy gałązki pękają czy nie, dostrzegł w krzakach ruch i popędził konia w stronę polany, na którą się kierowałam. Dobiegłam szybciej niż on i nawet się nie zmachałam. Oparłam się o pobliskie drzewo i poczekałam aż zejdzie, a potem przywiąże konia. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy podszedł.
- Sprytnie. - odparł witając mnie uśmiechem. - Powiedz. Jak ich zabijasz? - uśmiechnęłam się szeroko i wyjęłam łuk, a potem błyskawicznie wycelowałam w jelenia i naciągnęłam strzałę i trafiłam od razu, nie chciałam żeby cierpiał więc starałam się trafić prosto w serce. I eureka. 



- Głównie tak. - odparłam i schowałam łuk, a potem ruszyłam do martwej zwierzyny, wyjęłam strzałę i włożyłam do kołczanu. Będzie dla wieśniaków na kolację. - Pomożesz mi go zabrać do wioski? 

Nicolas? 

Od Nicolas'a cd Skylar


- Proszę mi wybaczyć, ale tak zostałem wychowany- poprawiłem pochwę z mieczem, powoli zbliżając się w ich stronę.
- Nasłuchałam się wiele ciekawych rzeczy na mój temat- spojrzała na mnie, nadal delikatnie się uśmiechając.
Zrobiło mi się głupio, że to wszystko słyszała.
- W-wybacz mi za nich. Ja tak nie uważam. Tylko nie rozumiem, dlaczego to robisz- podrapałem się w tył głowy.
- Uważacie, że robię to dlatego, bo lubię bądź mam z tego korzyści materialne?- uniosła pytająco jedną brew, a widząc moje zakłopotanie, chyba domyśliła się, jaka byłaby odpowiedź- Otóż nie. Zabijam ludzi, którzy nie zasługują na życie. Zabijam tych, którzy nie szanują życia innych. To co robię, jest słuszne, ale król najwyraźniej tak nie uważa, bo nadal pozwala im żyć i dalej robić tyle złych rzeczy. Nie obchodzi go to, bo nie dotyczy to jego rodziny. Gdyby ktoś zrobił krzywdę jego córce, gwarantuję ci, że kazałby ich zabić. Natomiast życie poddanych zbytnio go nie interesuje- wyjaśniła, wzdychając.
Rozumiałem to, ale nie mogłem jej bronić przed strażą, czy jej ukrywać. Była kimś w stylu wymierzaniu sprawiedliwości. Szanowałem to, co robi.
- Chciałbym ci pomóc, ale rycerskie zasady, honor i lojalność wobec króla nie pozwalają mi na to zbytnio- odparłem, głaszcząc Galahada po szyi.
Nagle usłyszałem rżenie koni. Moi towarzysze się zbliżali.
- Szybko, idź stąd. Nie mogą cię zobaczyć. Spotkamy się później- ponagliłem ją, a ta kiwnęła głową i schowała się.
Wsiadłem na konia i przywitałem się z nimi. Kiedy rozmawialiśmy i ruszaliśmy do zamku, kątem oka rozejrzałem się, czy oby na pewno nigdzie jej nie ma.

<Skylar?>

sobota, 23 kwietnia 2016

Od Nicolas'a c.d Adelaide

- Dobrze, księ... Ekh. Adelaide- powiedziałem to z wielkim trudem.
Od zawsze byłem przyzwyczajany, że do osób z rodziny królewskiej trzeba zwracać się z szacunkiem, a tutaj lady Adelaide prosi, żeby zwracać się do niej po imieniu. Dziwnie się z tym czułem. Jednak widząc uśmiech na jej twarzy, będę musiał to jakoś wytrzymać.
- Adelaide... Mógłbym ci chociaż na razie mówić lady Adelaide? Ciężko mi się przyzwyczaić do tego...- spojrzałem na nią zakłopotany.
- Dobrze, niech będzie- odwróciła na chwilę głowę w moją stronę, by po chwili znowu cieszyć się widokami.
Zatrzymaliśmy się na polanie. Pogoda była wręcz idealna na piknik, który miałem w planach. Zsiadłem pierwszy, by potem pomóc jej. Rozłożyłem koc, jednak jedyne co miałem do jedzenia to kilka owoców i woda w mianierce. Konie puściliśmy wolno, żeby mogły poskubać trawę. Nie uciekłyby i tak za daleko. Z torby wyjąłem sobie jedno jabłko i usiadłem, podpierając się ręką. Adelaide również wzięła sobie jeden z wielu owoców i również usiadła. Na łące było wiele kwiatów, toteż motyli nie brakowało. Co jakiś czas jeden z nich przelatywał obok nas. Ostatecznie położyłem się, kładąc ręce pod głowę. Nade mną przeleciały dwa czerwone motyle.
- Pazi królowej to tu nie brakuje- uśmiechnąłem się delikatnie.
- Znasz się na motylach?- spytała, najwyraźniej zainteresowana.
- Co nieco- podniosłem się trochę, podpierając na łokciach. Wskazałem na żółto-skrzydłego motyla niedaleko- Tamten to cytrynek.
- Skąd znasz ich nazwy?- przechyliła delikatnie głowę.
- Zanim ojciec wziął mnie pod rycerskie wychowanie, biegałem po polach, bawiąc się z bratem- odparłem patrząc na przejrzyste, czyste niebo, na którym nie było ani jednej chmurki.
- Też bym tak chciała... Tutaj to wszyscy myślą, że jestem jakimś drogocennym, delikatnym wazonem z którym trzeba się ostrożnie obchodzić i uważać- westchnęła.
- Uwierz mi, lady Adelaide, oni chcą dla ciebie jak najlepiej. Jesteś jedyną dziedziczką tronu. Gdyby coś ci się stało i dajmy na to, umarłabyś, czego milady nie życzę, a twój ojciec również by odszedł, wiele nieodpowiednich ludzi chciałoby objąć tron. Mogliby wtedy całkowicie zrujnować państwo, doprowadzić je do zagłady- spojrzałem na nią kątem oka.
- Ale ojciec też traktuje mnie jak jajko...- mruknęła.
- To dlatego, że tylko ty mu zostałaś. Jesteś jego jedynym dzieckiem, przypominasz mu jego żonę, a twoją matkę, lady Dianę, która była bardzo dobrą kobietą. To wszystko dlatego, że chce dla ciebie jak najlepiej, troszczy się o ciebie- wyjaśniłem.

<Adelaide?>

Od Skylar cd: Nicolas'a

Od paru godzin obserwowałam troje rycerzy przemierzając las na swoich koniach, wiedziałam, że rozprawiają o mnie, ale dalej pozostawałam w ukryciu. Ostatni, młodszy siedział na koniu pogrążony w myślach tak jakby odizolowywał się od tych oszczerstw na mój temat. Owszem zabijałam, ale to tak samo praca jak i ich. A poza tym nie zabiłam jeszcze nikogo, kto nie byłby tego wart. Moimi celami stawali się ludzie, którzy zasłużyli. Gwałcili, bili czy nawet pozbawiali kogoś jego własnej godności. Czy tacy ludzie zasługują na życie? Według króla najwidoczniej tak, bo gdziekolwiek się pojawię, tam i straż królewska. Zagapiłam się i stąpnęłam na gałązkę przez co konie się trochę spłoszyły. Moja praca wymagała cierpliwości, a ta w tej chwili chyba mi się wyczerpywała, jak długo można jeździć po lesie bez jakiegokolwiek celu. W końcu ku mojemu zdziwieniu się zatrzymali Ci starsi powiedzieli, że blondyn o imieniu Nicolas ma zostać nad rzeką, a oni będą obserwować teren. Wyczułam idealną okazję, akurat, gdy się schylał podeszłam do niego cicho i już miałam mu przystawić do ust dłoń żeby nie krzyczał, ale on najwidoczniej przewidział mój ruch, bo po chwili leżałam pod nim z przygwożdżonymi nadgarstkami. Gdy jednak zauważył, iż jestem przedstawicielką płci pięknej pomógł mi wstać i odparł.
- Wybacz mi, mialady, nie chciałem.- zbyłam go gestem dłoni i otrzepałam resztki piasku.
- Nie szkodzi. - mruknęłam i spojrzałam na niego badawczo. - Jak Ci na imię? - spytałam, bo przyznaję zaintrygował mnie ten młodzieniec, był zaskakująco przystojny. Ma zaskakująco niebieskie oczy, aż podchodzę bliżej, on lekko zdziwiony moją odwagą, przyglądam się im i ich przystojnemu właścicielowi, a potem gwałtownie go mijam podchodząc do brzegu rzeki przykucnęłam i zdjęłam skórzaną rękawiczkę bez palców i wsunęłam dłoń do wody, była lodowata, ale zmyła krew z rany, tak po drodze się lekko zacięłam o kolce cierni. Chłopak, a raczej mężczyzna podszedł do mnie i ujął moją skaleczoną dłoń, a potem wyjął zza paska kawałek materiału i przewiązał ją. Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się.
- Dziękuję. - odparłam, a potem szybko wstałam, podeszłam do białego konia. Przyjrzałam się majestatycznemu ogierowi i pogładziłam go po pysku. - Piękny... - mruknęłam. - Jak ma na imię? - spytałam.
- Gallahad, a ja zwę się Nicolas. - odparł, a potem chyba bał się spytać jak ja się zwę, bo wiedział dobrze jak się nazywam, ale po pewnym czasie jednak się przełamał i wymamrotał. - A ty jak się zwiesz milady? - roześmiałam się delikatnie i odpowiedziałam.
- Mam na imię Skylar, nie mów mi per "milady", bo głupio się czuję. - uśmiechnęłam się, a na policzkach pojawiły mi się dołeczki.


Nick?

Od Maybel

Wstałam bez najmniejszego szmeru, starając się, by nie obudzić Flo, która spała sobie spokojnie. Byłam zadowolona, gdyż moja siostra nie śpi prawie nigdy, a teraz mogła wreszcie wypocząć. Serce mi się kraja, gdy widzę, jak ciągle cierpi. Nie ma żadnej uciechy z życia. Jeszcze tak z trzy, może cztery lata temu była tą samą osobą, a jednak zupełnie inną. Nic z niej nie pozostało. Po śmierci rodziców i wyprowadzce z naszego kraju Flo to chodząca depresja.
Zjadłam naprędce śniadanie i, wziąwszy uprzednio mój trójząb, wyszłam z domu. Podążyłam w stronę jeziora pośrodku gęstego lasu, około pół godziny drogi od naszej chatki. Może dzisiaj niczego nie ukradnę, tylko połowię sobie ryby? Skoro już wzięłam potrzebną broń, to czemu nie. Usiadłam więc nad brzegiem i wpatrywałam się chwilę w toń, po czym wstałam, zdjęłam buty i podciągnęłam nogawki. Weszłam do wody i stałam w bezruchu, oczekując na jakieś ryby. Po paru minutach przepłynęło obok mnie sporo łososi, w które wbiłam mój trójząb, zabijając przy tym trzy sztuki. Zostawiając ryby na skale przy brzegu, postanowiłam sobie popływać gdzieś dalej.
Pluskałam się parę minut i byłam naprawdę daleko od brzegu, gdy zauważyłam siedzącą przy skale jasnowłosą kobietę. Spojrzałam na nią, upewniając się, czy czasem nie kradnie mych zdobyczy. Podpłynęłam do brzegu.

Daenerys? Jakie to słabe ;;

Od Nicolas'a



Zostałem wysłany w teren. Razem z Jonathanem i Marco wyruszyliśmy w stronę lasu. Byłem jednym z młodszych rekrutów, ale dużo potrafiłem i wiele wiedziałem, co nie czyniło mnie gorszym i mniej doświadczonym. Po drodze moi kompani rozmawiali o jakiejś dziewczynie, która była zabójcą. Nie uczestniczyłem podczas tej rozmowy. Szanowałem kobiety, natomiast nie rozumiałem, jak one mogą tak nie szanować siebie i innego życia. Z urywków ich rozmowy stworzyłem sobie jej obraz. Urodziwa brunetka, o brązowych oczach. W mojej wyobraźni była piękna. Zbyt piękna, aby mogła zabijać, a jej ręce zdobił, o ile można to tak nazwać, szkarłatny odcień ludzkiej krwi. Westchnąłem cicho. Na rozstaju dróg uzgodniliśmy, że się rozdzielimy. Moja droga z tego co pamiętam, prowadziła na dużą polanę w lesie, po środku której był niewielki staw, z którego leśne zwierzęta mogły ukoić pragnienie. Nie popędzałem Galahada, szedł swoim tempem. Cały czas bacznie się rozglądałem. Kto wie, czy nie czają się tutaj jacyś rozbójnicy. Aczkolwiek nie, żebym się bał, po prostu nie chciałem psuć sobie takiego pięknego dnia, jak dzisiaj. Po jakimś czasie jednak zaczęło mi doskwierać uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Z każdą chwilą narastało, a siwy ogier chyba również to wyczuł, bo zaczął się nerwowo zachowywać. Mimo to jechałem dalej. Gdy znalazłem się na polanie, zsiadłem z konia i łapiąc go za wodze, zacząłem prowadzić w stronę zbiornika z wodą, żeby mógł się napić. Kiedy on pił, ja nadal się rozglądałem. Było kompletnie cicho. Jak dla mnie, za cicho. To była bardziej niepokojąca cisza. Poczułem czyiś oddech na swoim karku. Na szczęście, zdążyłem w odpowiednim momencie się odwrócić i łapiąc napastnika za ręce, przygwoździć go do ziemi. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że była to kobieta. Natychmiast ją puściłem i pomogłem wstać.
- Wybacz mi, milady, nie chciałem- zacząłem przepraszać.
Dziewczyna wstała, otrzepując się z piachu. Dopiero teraz zauważyłem, że jest to brunetka o brązowych oczach, zupełnie jak ta z rozmów moich towarzyszy. Jednak była jeszcze piękniejsza. Skyler van Alen. Tak, to była ona.

<Skyler?>

Od Laury

Wolnego dnia nie miałam zamiaru przesiedzieć w domu. Złapałam za miecz i tarczę. Wyszłam z domu i skierowałam się do lasu, tam mogłam pobyć sama i poćwiczyć. Mijałam przeróżnych ludzi, przez chwilę przyglądałam się im samym i ich zajęciom. Oni też patrzyli na mnie czasem z przerażeniem, a czasem z ciekawością.
Po kilku chwilach trafiłam na wyznaczone przez samą siebie miejsce. Ćwiczyłam sama ze sobą jakbym miała niewidzialnego partnera. W mojej pamięci ożyły wspomnienia stoczonych walk na polu bitewny. Powtarzałam te same ruchy co przy spotkaniu z przeciwnikiem, były one płynne i całkowicie przemyślane. Czas mijał szybko, słońce znajdowało się coraz niżej na nieboskłonie, a ja byłam coraz bardziej zmęczona.
-Co tu robisz? - Jakiś męski głos przerwał mój trening.
-A jak myślisz? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Na mojej twarzy pojawił się delikatny tajemniczy uśmiech. Odwróciłam się powoli twarzą do nieznajomego i schowałam miecz w pochwę.
Christopher?

Od Flo

Gdy wchodzę do kuchni, widzę Maybel dokańczającą śniadanie. Zdaje się nie zwracać na mnie  uwagi, więc zostawiam ją w spokoju. Zresztą ja sama nie mam ochoty na rozmowę, jak zawsze. May jest o tyle miła, że to szanuje i nie zasypuje mnie górą pytań od samego rana. Biorę jabłko z koszyka postawionego na środku stołu.
- Komu zwinęłaś? – pytam bez wyrazu w głosie.
- Ogrodnikowi, z tamtego sadu pod lasem. – odpowiada krótko i przełyka kęs soczystego owocu. Ja sama biorę jeszcze ze trzy do torby i wychodzę na zewnątrz. Pogoda jest, o dziwo, nienaganna: słońce praży, a na niebie nie ma ani jednej chmury, chociażby najbielszej. Chowam mój miecz, tak na wszelki wypadek, i podążam w stronę miasta. Gdy docieram, z irytacją zauważam, że dzisiaj jest tu zdecydowanie za dużo ludzi, a ja nie mam ochoty na żadne konfrontacje. Obieram więc kierunek lasu i po paru minutach docieram na jego skraj. Idę powolnym krokiem przez ścieżkę, wlepiając wzrok w ziemię. Wzdycham ciężko, znowu rozmyślając o całym swoim życiu. Jakie ono jest denne. Nic się nie wydarzyło, oprócz samych nieszczęść. Tylko Maybel powstrzymuje mnie jeszcze przed myślami samobójczymi. Po jakimś czasie czuję czyjś wzrok na sobie, a potem trzask gałązki. Obracam się gwałtownie, lecz bez słowa, i wyjmuję miecz. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu chociaż drobnego ruchu, ale potencjalny napastnik najwidoczniej jest świetny w maskowaniu. Przymrużam oczy z niepokojem, obracając się z coraz większą paniką. Kimkolwiek jesteś, nie zadzieraj ze mną, myślę. Najlepiej zostaw mnie w spokoju. Jestem w podłym nastroju, nie mam ochoty na walkę, więc z chęcią zakończę ją jak najszybciej, powtarzam w myślach. Na tym się kończy, bo w rzeczywistości nie wydaję z siebie ani pisku, aż do momentu, gdy dumny, wysoki mężczyzna żwawym krokiem podchodzi do mnie. Kieruję w jego stronę ostrze. Zostaw mnie, kimkolwiek jesteś, zostaw mnie!
- Kim jesteś? – tylko te dwa słowa uciekają z mojego gardła. Nie boję się go, tego jestem pewna, ale całkowicie mu nie ufam, ot co.


Aaron? Wiem, piękne opowiadanie :v

Nowe członkinie

Flo i Maybel Askar.
(pozdrawiam mamę i tatę)



Od Adelaide c.d Nicolas'a

Z zainteresowaniem spojrzałam na młodego rycerza.
-Naprawdę? Czy to tylko taki test, żeby mnie sprawdzić?-zapytałam.
-Oczywiście, gdyby księżniczka chciała, to ja chętnie pojadę-uśmiechnął się.
-W takim razie idziemy siodłać konie-odparłam radośnie. Ruszyłam w stronę królewskiej stajni, a młody rycerz szedł za mną. Chyba miał na imię Nicolas. Tak, Nicolas.
-Którego konia księżniczka bierze?
-Vaillant Chavalier, oczywiście. Nie będzie się tak rzucał w oczy, jak Luna-powiedziałam. Podeszłam do karego ogiera i pogłaskałam go po pysku.
-Wygląda na ogiera bojowego.
-Bo jest ogierem bojowym. Ma temperament, ale ja lubię konie temperamentne. Gdy byłam młodsza, wsiadałam na rycerskie konie. Oczywiście, jak nikt nie patrzył-uśmiechnęłam się pod nosem, gdy przypomniałam sobie okres dzieciństwa. Szybko osiodłaliśmy nasze konie i wyjechaliśmy z zamku.
Ruszyliśmy w stronę lasu. Było cudownie. Ptaki śpiewały, słońce świeciło, a drzewa pachniały dziwną, ale w jakiś sposób piękną, świeżością.
-Często jeździsz konno, księżniczko?-zapytał rycerz. Zmarszczyłam brwi.
-Błagam, tylko nie księżniczko. Mam na imię Adelaide i proszę, żebyś tak się do mnie zwracał.

<Nicolas?>

Nowa członkini!


Skyler van Alen, zabójca

Od Aaron'a c.d Adelaide

Spojrzałem na dziewczynę. Nie mogłem jakoś uwierzyć w to co usłyszałem.
-Co Ty zrobiłaś? - Zapytałem.
-Uratowałam cię, nie musisz dziękować. - Usiadłem dywanie, związanymi rękami próbowałem wyciągnąć strzały z ud.
-Bardzo cię boli? - Adelaide wyglądała jakby chciała wstać z tronu.
-Nie. - Odpowiedziałem najszczerzej jak tylko potrafiłem.
-Nabijasz się ze mnie. - Fuknęła niezadowolona.
-A wyglądam jakby było mi do śmiechu? - Wycedziłem przez zęby. Było mi trudno wyciągać pociski ze związanymi rękami.
-To czemu mówisz, że cię nie boli?
-To jest coś w rodzaju jakiejś choroby. Nie czuje bólu, nie wiem nawet co to jest czuć ból. - Po czym wyciągnąłem jeden pocisk i odrzuciłem go na bok. Rozerwałem nogawkę i zrobiłem sobie z tego materiału opatrunek. Kiedy kończyłem już wiązać do sali wkroczył król ze swoją psiarnią. Dwóch pachołków znowu podniosło mnie i trzymało. Wszyscy powstali, król będzie ogłaszał wyrok. Nie bałem się, jeśli mnie wsadzą to ucieknę. Czyli tak czy siak nie długo będę w niewoli. Uśmiechnąłem się delikatnie i tajemniczo.
Adelaide?

Od Nicolas'a

Był to jeden z tych pięknych dni, kiedy to przyszło mi służyć jako ochroniarz księżniczki. Zdążyłem już ją nieco poznać, o ile można tak nazwać widywanie córki króla w pałacu, w którym się pracowało, wymieniając krótkie "dzień dobry" czy coś w tym stylu. Jednak to wystarczyło, by zauważyć, że niezbyt przepadała za obstawą. Za każdym razem próbowała się jakoś zmyć, uciec od tego wszystkiego. Rzadko kiedy pozwalano jej opuszczać mury zamku, toteż często zdarzało jej się chodzić złą. Tak też było wczoraj, kiedy to towarzyszył jej sir Edwin. Chciałem jakoś poprawić jej humor, bo chyba żaden dobry rycerz nie chce, żeby jego księżniczka miała zły humor. Do głowy wpadł mi pewien ryzykowny pomysł. Dlaczego ryzykowny? Król, co wcale by mnie nie zdziwiło, normalnie nie zgodziłby się na coś takiego. Trochę po śniadaniu, gdy wszystko było już gotowe, ruszyłem po lady Adelaide. Gdy ją spotkałem, ukłoniłem się lekko, wyrażając tym samym szacunek do jej osoby. Ta przewróciła oczami, wzdychając cicho. Zaczęliśmy iść zamkowym korytarzem.
- A więc, dzisiaj to ty będziesz za mną łazić...?- spytała, jakby od niechcenia.
- Zgadza się, milady. Taka jest moja praca i obowiązek- odpowiedziałem.
- Zupełnie nie rozumiem mojego ojca. Równie dobrze poradziłabym sobie i bez tego wszystkiego- mruknęła.
- To z troski o panią. Po stracie królowej, starał się jak tylko mógł, żeby księżniczkę dobrze wychować. Tak przynajmniej słyszałem od mojego ojca, a mój ojciec nigdy nie kłamie- spojrzałem na nią kątem oka, ale ta tylko milczała.
Wyszliśmy do królewskich ogrodów, które od dzieciaka mi się podobały. Czasami ojciec, gdy mnie szkolił, z daleka mi je pokazywał. Jednak z bliska wyglądały jeszcze piękniej. Kilka służek zawzięcie podlewało kwiaty. Przez chwilę się wahałem, czy oby na pewno to dobry pomysł, ale kto nie ryzykuje ten się nie bawi. Rozejrzałem się tylko, czy oby na pewno nikogo nie ma w pobliżu. Damę siedząco obok mnie najwyraźniej zdziwiło i zaciekawiło moje zachowanie.
- Księżniczko...- zacząłem cicho.
- Coś się stało...?- spytała, z nadal wyczuwalną wczorajszą wrogością.
- Chciałabyś się wybrać na małą przejażdżkę poza mury zamku...?- spytałem na tyle cicho, aby tylko ona mnie usłyszała- Tylko musisz obiecać, że nikomu o tym nie powiesz. Nie chciałbym ściągnąć na siebie kłopotów- wyszeptałem, a gdy jedna ze służek spojrzała w naszą stronę, uśmiechnąłem się do niej jak gdyby nigdy nic.

<Adelaide co ty na to?>

Od Adelaide c.d Aaron'a

Jeden ze strażników szybko wsadził mnie na moją klacz, a wodze zawiązał na swoim siodle.
-Co ty wyprawiasz?-fuknęłam.
-Ja muszę o księżniczkę dbać, a księżniczka ma charakterek, więc mogłaby uciec-posłał mi ciepły uśmiech, a ja cicho prychnęłam. Po chwili zauważyłam, że Aaron ma do nóg wbite strzały.
-Ej, co wy chcecie z nim zrobić?-zapytałam.
-Księżniczka się nie przejmuje-odparł strażnik i pognał swojego konia. Luna była do niego przywiązana, więc musiałam galopować za nim. Odwróciłam się w siodle i zauważyłam, że zabierają chłopaka.

**

Kilka godzin później siedziałam razem z ojcem w Sali Tronowej. Niecierpliwie czekałam na przyprowadzenie więźnia, czyli Aarona. W końcu przyszedł. Zarzuty zostały odczytane, a chłopak się zaśmiał. Ojciec go zbeształ.
-Chłopcze, nie szkoda ci było życia? Spędzisz je teraz w lochu, a widzę, że jesteś młody. Tyle rzeczy przed tobą-powiedział ojciec. Aaron zmierzył go wzrokiem, a później spojrzał na mnie.
-Ojcze, uważam, że ten chłopak jest niewinny-pierwszy raz zabrałam głos. Tata zmarszczył brwi.
-Znasz go? Nie możesz bronić przyjaciół, Adelaide. Księżniczka musi być sprawiedliwa.
-Nie znam go, po prostu...Wymknęłam się dzisiaj z zamku, przecież wiesz. Widziałam całe wydarzenie. To jeden bajarz go o wszystko oskarżył, ale to nieprawda. Powinieneś skazać bajarza, ojcze-musiałam skłamać, inaczej ojciec na pewno, by go nie uniewinnił.
-Muszę obmówić to z radą-powiedział ojciec. Był lekko zdezorientowany. Wyszedł z Sali Tronowej, a za nim poszli strażnicy. W sali tronowej zostałam tylko ja i Aaron.

Aaron?

Nowy członek!


Nicolas Aramor, rycerz

Od Aaron'a c.d Adelaide

Spojrzałem na odjeżdżającą dziewczynę, chyba ją uraziłem. Jakoś mnie jednak to nie ruszyło. Nie liczyłem na to, że kiedyś ją spotkam. Bądźmy szczerzy ona to dama z królewskich salonów, a ja? No właśnie... Jestem zabójcą, który udaje kogoś aby tylko nikt nie dowiedział się co tak naprawdę robi.
-Chodź mały. - Wilk mruknął i ruszył za mną. Musiałem znaleźć jakieś schronienie na kilka nocy, nie wrócę do domu. Wiem, że jakbym to zrobił to od razu królewskie kundle wsadziłyby mnie do celi. Skierowałem nas nad rzekę, chciałem tylko się wykąpać i ruszyć gdzieś dalej. Jednak to co zastałem na miejscu mnie zszokowało.
Była tam Adelaide z mężczyzną. Nieznajomy jedną ręką trzymał ręce dziewczyny za jej plecami. W drugiej natomiast nóż, ostrzem skierowany do jej gardła. Szybko wycofałem się w las. Zacząłem podkradać się coraz bliżej i bliżej. Cień drzew pozwalał pozostać mi niezauważony. Kiedy w końcu znalazłem się na tyle blisko aby zaatakować. Złapałem Sybira za szyję.
-Bierz go! - Mój szept był ostry niczym uderzenie bicza. Mój pupil zareagował błyskawicznie. Nim napastnik zdążył się zorientować wilk zatopił swoje kły w jego ramieniu. Krew zaczęła płynąć w tym samym czasie co krzyk z jego ust. Wyskoczyłem z ukrycia, po drodze wyciągnąłem nóż. Wolną ręką odepchnąłem dziewczynę, a sekundę później poderżnąłem gardło napastnikowi.
-Nic Ci nie jest? - Zapytałem podając rękę Adelaide.
-Raczej nie. - Była w szoku. Przyjęła rękę i wstała. Chwilę ciszy przerwał Sybir, wilk zaczął wpatrywać się w ścianę lasu i wyszczerzać kły.
-Co do... - W tym samym czasie przede mną zjawiły się dziesięć psów królewskich na koniach. Zakląłem pod nosem spoglądając na nich.
-Ratować księżniczkę! A jego pojmać! - Rozkaz padł od jednego z kundli.
Broniłem się ze wszelkich sił. Jednak oni grają nie fair. Któryś z nich przestrzelił mi łydkę strzałą, drugi strzał padł w drugą łydkę. Nie czułem żadnego bólu. Jednak straciłem kontrolę nad nogami.
-Pozabijam was kundle! - Warknąłem kiedy zakładali mi pętle na nadgarstki.
-Teraz możesz najwyżej pocałować mnie w du*ę. - Zaśmiał się jeden z nich. Po czym wrzucili mnie na konia i założyli worek na głowę.
*** Kilka godzin później ***
Wyciągnęli mnie z lochów i zaciągnęli przed oblicze samego króla. Tam przeczytali zarzuty... Między innymi obraza króla, próba porwania i zabicia księżniczki. Wisiałem na rękach kundlów i śmiałem się tylko.
-Co Cię tak cieszy? - Zapytał król gniewnie.
-Śmieszą mnie bajki Twoich piesków. - Podniosłem głowę i patrzyłem w oczy Arthur'a. Kątem oka widziałem Adelaide.
Adelaide?

Od Aaron'a c.d Allijay

Ile jest warte ludzkie życie? Jedni zapytają kogo inni zaś, że każdy z nas jest ważny. Według mnie życie króla czy zwykłego chłopa jest warte tyle ile mi zapłacą.
Obmyłem zakrwawione dłonie w misce wody. Spoglądałem kątem oka na leżącego trupa koło łóżka. Wokół niego pojawiała się coraz większa kałuża krwi, wymieszana z fekaliami. Przez co smród był nie do zniesienia. Wyszedłem szybko z pokoju. Po drodze założyłem na siebie koszulę. Ludzie których mijałem posyłali mi przeróżne spojrzenia. Nie skupiałem się na nich, szedłem cały czas przed siebie. I bliżej do wyjścia tym większa napełniała mnie ochota aby zacząć uciekać. Do samego końca byłem opanowany.
Skrzypieniu drzwi towarzyszył odgłos coś w rodzaju upadania.
-Uważaj co robisz! - Warknęła na mnie kobieta leżąca na chodniku.
-Ja? To Ty się pchasz pod drzwi nie uważając na nic. - Nie miałem wybitnie humoru aby dyskutować z nią i przepraszać.
-Nikt Cię nie nauczył szacunku do kobiet? - Zapytała, podnosząc się i otrzepując suknię.
-Niech o to Cię głowa nie boli. Przepraszam ale się śpieszę. - Akurat w tej kwestii nie kłamałem, dzisiaj musiałem dokonać jeszcze cztery egzekucje.
Allijay? (Brak weny wybacz ;-; )

Od Adelaide c.d Aaron'a

Uniosłam brew.
-Myślisz, że nie wiem, jak wyglądają ludzie z innych królestw?-prychnęłam.
-Tego nie powiedziałem.
-Ale pomyślałeś-fuknęłam.-Byłam w innych królestwach. I to nieraz. Ludzie są identyczni, jak my. Niektórzy trochę bogatsi, niektórzy biedniejsi, ale nikt nie jest jakiś dziwnie inny.
-Powiedz to tamtemu bajarzowi.
-Po co? Niech żyje w błędnym przekonaniu. Głupiec.
Clair de Lune zaczęła się wiercić. Zawsze była taka niecierpliwa.
-Twój koń nie jest zadowolony, że stoi-stwierdził.
-Wiem, dawno na niej nie jeździłam. Jest pełna energii-odparłam. Klacz zarżała. Spięłam ją łydkami i bez słowa odjechałam. Zdążyłam jeszcze się odwrócić i kiwnąć głową, żegnając się.

***

Podjechałam z klaczą do jeziora. Słońce powoli zachodziło. Zeskoczyłam z konia i odpięłam popręg.
-Napij się-powiedziałam, gładząc mokrą od potu szyję konia. Parsknęła cicho, jakby chciała podziękować. Podeszłam z nią bliżej wody, gdy usłyszałam, że ktoś się zbliża. Napięłam łuk i skierowałam go w stronę, z której dochodził dźwięk.

Aaron?

Od Allijay

Nie ma nic lepszego od pojawiania się w królestwie pierwszy raz, nie znam nikogo nikt nie zna mnie, czysta karta i nowe życie, znowu...
A czemuż to znowu? Podróżuję w poszukiwaniu rodzeństwa, z którym rozstałam się lata temu, a każdą przeprowadzkę nazywam nowym początkiem, zazwyczaj w każdym miejscu robię coś innego, jednak ostatnio trochę mnie poniosło i wysłano za mną niewielki oddział, który swoją drogą zlikwidowałam, tak jak powód dla, którego mnie ścigali. To miejsce różniło się od pozostałych, w oczy rzuciła mi się cisza i spokój, które ogarnęły mnie od razu po wejściu do miasta. Mijałam różne zakłady, sklepiki, karczmy czy gospody, jednak nie mogłam przejść obojętnie obok cukierni, do której wstąpiłam po pączka, coś słodkiego nigdy nie zaszkodzi. Docelowo kierowałam się do jednego z hoteli żeby nie spać na ulicy bo przecież damie nie przystoi. Przy sobie nie miałam wiele, jedynie łuk, miecz, torbę z rzeczami osobistymi i trochę pieniędzy, bo nie uważam żebrania za coś godnego podziwu, a godność jeszcze mam.
-O proszę to tutaj - mruknęłam do siebie spoglądając na szyld, z wyrytym łóżkiem - Hotel Ragon, wygląda przyzwoicie.
Już miałam łapać za klamkę by wejść do środka jednak, ktoś mnie uprzedził i uderzył mnie drzwiami, przez co wylądowałam na brukowanym chodniku.
-Uważaj co robisz! - facetowi należy się lekcja, jak nie należy traktować mojej osoby.

<Aaron? Sorka, za wkopanie cię na sam początek XD>

Od Aaron'a c.d Adelaide

Przez chwilę zapanowała cisza. Zdążyłem się opamiętać i na nowo zacząć ukrywać moje emocje.
-Księżniczka sama w lesie? - Zapytałem patrząc uważnie na nią. Dziewczyna nie była zadowolona z tego co powiedziałem.
-Mam prawo decydować sama o sobie. - Prychnęła. Rozejrzałem się uważnie po lesie. Nadal nie widziałem nikogo w zbroi.
-Wiem. Ale dlaczego nie ma wokół Ciebie psów, to zastanawia mnie najbardziej.
-Kogo? - Zdziwiła się.
-Straży, czyli psów królewskich. - Wyjaśniłem. Adelaide zmierzyła mnie wzrokiem.
-Dlaczego Ciebie gonili?
-Zależy w co chcesz wierzyć.
-W prawdę, jaka jest?
-Prawdą jest to, że ujawniłem oszusta. - Powiedziałem i oparłem się o skałę.
-Oszusta?
-Tak. Jakiś bajarz opowiadał niestworzone historie o ludziach z innych królestw. Nie mogłem słuchać więcej tych głupot i zacząłem to wszystko prostować. Reszty się kiedyś dowiesz. - Uśmiechnąłem się tajemniczo.
Adelaide?

Nowe członkinie!


Allijay Timooree, czarnoksiężnik


Laura Lothbrok, medyczka




Od Adelaide c.d Aarona

Siodłałam swoją klacz w królewskiej stajni.
-Księżniczko, może ja to zrobię?-zapytał jeden ze stajennych. Zmierzyłam go lodowatym wzrokiem. Nienawidziłam, gdy ludzie uważali, że skoro jestem z rodziny królewskiej, wszyscy ludzie muszą mnie wyręczać.
-Nie, potrafię osiodłać konia-prychnęłam.
-A czy księżniczka ma pozwolenie od ojca?
Pozwolenie od ojca, jeszcze czego. Jestem dorosła i chyba mam prawo wybrać się na przejażdżkę sama. Bez straży i króla.
-Mam-skłamałam, po czym wsiadłam na osiodłaną klacz. Wyjechałam ze stajni i ruszyłam w stronę targu. Popędziłam klacz do kłusa. Widziałam, że przechodzący ludzie wytykali mnie palcami i szeptali "Księżniczka! Patrzcie, bez straży!". Głupcy. W pewnym momencie zauważyłam królewską straż. Pognałam konia, by się przed nimi schować. Gonili jakiegoś chłopaka, więc po cichu pojechałam za nimi. Zgubili go, gdy skręcił w uliczkę prowadzącą do lasu. Pojechałam tam.
-Ktokolwiek tam jest, niech się pokaże!-powiedziałam, lecz wiedziałam, że w krzakach siedział ten chłopak. Wyszedł razem ze swoim psem.-Kim jesteś?
-Aaron Poe. A ty, to?
Nie poznał mnie. Jakie szczęście. Przez chwilę wałczyłam ze sobą, czy przedstawić się jako ja, czy wymyślić nowe imię i nazwisko. Stwierdziła jednak, że moje kłamstwo i tak wyszłoby na jaw.
-Adelaide Evans-odparłam.
-Evans? Ta Evans?
-Niestety.
-Księżniczka?-zapytał, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia.
-Księżniczka-westchnęłam.

<Aaron?>


piątek, 22 kwietnia 2016

Nowy członek!


Daenerys Targaryen, medyk

Nowy członek!


Christopher Morgeren, łucznik

Od Aaron'a

Czy jest coś lepszego od wolnego wieczoru? Chyba nie.
Uśmiechnąłem się sam do siebie pod nosem widząc z oddali drewniany szyld z napisem "U Barniego". Była to moja ulubiona karczma. Spojrzałem kątem oka na Sybira, szedł niechętnie przy mojej nodze z opuszczonym łbem. Mijający nas ludzie wzywali Bogów, Boga i wszystko inne aby broniło ich przed zwierzęciem. Wywróciłem tylko oczami i nie reagowałem na reakcje.
Przed drzwiami zatrzymałem się i podrapałem mojego podopiecznego po łbie.
-Idź. - Powiedziałem, ten odwrócił się tylko i oddalił truchtem. Po chwili zniknął gdzieś między budynkami. Słychać było tylko piski kobiet i groźby mężczyzn. Wiedziałem, że Sybir da sobie radę.
Spojrzałem na dość solidne drewniane drzwi, pociągnąłem za klamkę i wszedłem do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, powietrze było przesiąknięte dymem z fajek i alkoholem. Rozejrzałem się wokół, jak zawsze wszędzie siedzieli pijani chłopi. Jednak gdzie nie gdzie widziałem jakiś strażników z tutejszymi "paniami do towarzystwa", które liczyły na jakiś większy zarobek.
Zacząłem przeciskać się pomiędzy stołami, krzesłami i pijakami aż nie zająłem swojego miejsca.
*** Następnego dnia ***
Przechadzałem się pomiędzy straganami na targu. Dotarłem do mężczyzny w średnim wieku. Wokół niego była zgromadzona większa liczba ludzi. Zaciekawiony podszedłem bliżej.
-Możecie mi wierzyć lub nie ale ja to widziałem! Powtarzam wam, widziałem na własne oczy. W innych królestwach ludzie są zupełnie inni. W jednym byli malutcy niczym czterolatki, a w drugim ogromni jak góry. - Nieznajomy wymachiwał rękoma jakby chciał zobrazować swoje słowa. - Mają też inny kolor skóry są cali niebiescy, czerwoni, zieloni lub fioletowi.
Wtedy nie wytrzymałem i wybuchłem śmiechem.
-Z czego rżysz? - Zapytał przerywając swoje historie.
-Z Twoich opowieści, nic się tutaj nie zgadza. Ludzie w innych królestwach są tacy sami jak my. Nie są jakoś genetycznie zmodyfikowani. - Opanowałem się i zacząłem tłumaczyć.
-Bredzisz! Ja to widziałem, na własne oczy! - Bajarz aż się zaczerwienił ze złości.
-Nie, to Ty kłamiesz. Byłem w innych królestwach i wiem...
-Straże! Straże!!! - Oszust zaczął się wydzierać przez szemrających wokół ludzi. Nie musieliśmy długo czekać na interwencje. Uzbrojeni mężczyźni zjawili się jakby spod ziemi, zakląłem pod nosem jakoś nigdy ich nie lubiłem.
-Ten mężczyzna obraża naszego króla! - Bajarz zaczął mnie oczerniać. "Psy królewskie", jak zwykłem nazywać strażników, rzuciły się na mnie. Na moje szczęście otaczała mnie spora liczba osób.
-Sybir, spadamy! - Krzyknąłem do pupila aby na pewną zaczął za mną biec. Uciekałem przed mężczyznami przez targ, ulice i jakieś uliczki. Kilka minut później znalazłem się w lesie. Teraz wiedziałem, że jestem bezpieczny. Chwilę zajęło mi zgubienie ich między drzewami. Schowałem się za skałami i usiadłem na ściółce. Moje serce waliło jak oszalałe, powoli zacząłem jednak wyrównywać oddech. Zaśmiałem się na głos, Sybir przekrzywił łeb i mruknął. Wokół panowała cisza, przerwana została jednak tętent końskich kopyt. Zamknąłem oczy i miałem nadzieje, że to nie są psy królewskie. Nie wychylałem się, ktoś zatrzymał się na drodze po drugiej stronie mojej kryjówki. Miałem wrażenie, że minęły całe wieki.
-Ktokolwiek tu jest niech się pokaże! - Otworzyłem oczy. "Wysłali kobietę aby mnie znalazła?", zadałem sobie te pytanie. Chodź znałem odpowiedź, to było nie możliwe. Zaciekawiony wstałem powoli i wyszedłem. Na przeciwko mnie stał koń, który nerwowo przestępował z nogi na nogę. W siodle natomiast siedziała młoda kobieta o kasztanowych włosach, brązowych oczach i szczupłej sylwetce. Ubrana była w piękne szaty, byłem lekko zdezorientowany. Jednak nie okazywałem tego w żaden sposób. Sekundę później zjawił się mój pupil. Koń zarżał nerwowo, Sybir obnażył kły.
-Spokój. - Warknąłem na niego. Po czym przeniosłem spojrzenie na dziewczynę.
-Kim jesteś? - Zapytała.
-Aaron Poe. A Ty to?? - Uniosłem pytająco brew.
Adelaide?

Nowy członek!


Aaron Poe, zabójca

czwartek, 21 kwietnia 2016

Od Noemi

Spacerowałam sobie dróżką. Znaczy, dróżką jak dróżką. To była raczej wydeptana ścieżka. Babcia Zoe jest bardzo mądra. Zna się na magi i dokładnie wie jak wyglądała przeszłość. Bardzo bardzo bardzo dawno temu świat wyglądał tak jak dzisiaj, a ona mi o tym opowiedziała. Później świat się rozwijał przez wiele lat. Ludzie mieli tajemnicze, mistyczne maszyny, ale coś poszło nie tak. Znaczy, babcia mówi, że nauka to nie wszystko, że posunęli się za daleko. Ponoć pewnego razu jakieś "bomby" czyli pewnie broń, myślę, że to coś typu kamienia, który rozpada się na milion kawałeczków po upadku, ale babunia twierdzi, że to jeszcze groźniejsze. I w tym jest problem, bo kompletnie nie umiem sobie tego wyobrazić. No dobrze, więc co dalej? Ah tak! Ciocia jednak nie zgadza się z babcią, twierdzi, że nigdy tak nie było, tak jak rodzice uważa, że zła wiedźma rzuciła klątwę - jedynie na nasze królestwo, tak, że już nigdy nie będziemy mieli nowoczesnych rzeczy. Nikt nie wie czy to prawda, bo nikt nie dojechał do innego królestwa. Ja nie wiem co o tym wszystkim sądzić, ale chyba bardziej ufam babci. Powiedziała mi kiedyś w sekrecie, że zna przyszłość, stwierdziła, że zostanę wielką wojowniczką i pomogę światu wrócić do wspaniałych lat, ale ja za bardzo nie wiem, które są wspaniałe. Inna kwestia jest taka, że ja ani trochę nie chcę zostać wojowniczką. Wybrałam karierę maga, na złość ciotce. Rodzina (po za babunią) bardzo się wściekła, bo uważają, że jestem jak wiedźma, która zaczarowała krainę. Wszyscy ludzie, których znam tęsknią do jakiejś epoki z przeszłości, ale mi tutaj odpowiada, czy jestem dziwna? Sama nie wiem...

Nowy początek!

Blog powstaje na nowo! Zaczynamy od zera! Postacie, jak i opowiadania, zostały usunięte. Zachęcam do dołączenia!

Kocica123876