Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury, zwiastujące deszcz. Przykryły całkowicie słońce, które jeszcze nie dawno przyjemnie grzało plecy i swoimi promieniami muskało moją jasną skórę na twarzy oraz liście drzew. Teraz powiał zimny wiatr północni, pod którym gałęzie dębów zaczęły uginać się ku dołowi.
Kłusowałam leśną drogą między gęstwiną krzaków jakie rosły wokół mnie. Stukot kopyt przyjemnie niósł się po lesie wedle stałego rytmu. Wstrzymałam konia, a gdy ten się zatrzymał rozejrzałam się dookoła. Sięgnęłam do torby z boku siodła i wyjęłam z niego mały woreczek z bydlęcej skóry. A w środku spory zapas kamieni szlachetnych. Uśmiechnęłam się zadowolona sama do siebie. Ta akcja była... jak zwykle jedną z udanych i niebezpiecznych. Nie podobało mi się tylko to, że musiałam oddać znaczną część człowiekowi, który mi pomagał, ale moje umiejętności targowickie sprawiły, że po raz kolejny większa kamieni należała do mnie i tylko do mnie.
W tym samym momencie po lesie rozniósł się krzyk mężczyzn i stukot czterech koni pędzących galopem. Zsiadłam pośpiesznie z Hazarda, który pogalopował wolny w swoją stronę, a ja wdrapałam się zwinnie na drzewo. Zdjęłam z pleców łuk i założyłam strzałę, czekając aż rycerze ukażą się zza zakrętu. W końcu niebieskie koszule pojawiły się w zasięgu mojego wzroku. Zatrzymali się tuż pode mną, coś między sobą pokazując, aż w końcu pognali dalej.
-Co za idioci- mruknęłam do siebie i zeskoczyłam z kryjówki, biegnąc za nimi.
Zatrzymali się nad jeziorem. Ich konie były zziajane i gdyby nie zrobili przerwy, pewnie padłyby im po kilkunastu metrach.
-Musimy się zatrzymać. Konie nie dadzą rady dalej iść- dowódca tego małego garnizonu zsiadł pierwszy.
-Ale ona może być już daleko- zaprotestował rudowłosy młodzieniec.
-To rozkaz- spojrzał na niego stanowczo starszy i odwrócił się w stronę jeziora.
Wszyscy posłusznie zrobili to samo.
W głowie układałam sobie cały plan. Pozbycie się tych nieumiejętnych półgłówków nie było dla mnie żadnym problemem, nawet jeśliby było ich z dziesięciu. Wyjęłam zza płaszcza mała torebeczkę z ziołami. Śmierdziała niesamowicie, ale efekty były najlepsze. Rzuciłam ja w stronę koni, które natychmiast spłoszyły się i wyrwały z rąk jednego z rycerzy. Musiałam podbiec bliżej.
-Co to było!?- mężczyźni zaczęli gonić konie, ale na próżno. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
-Szlag! Teraz musimy znaleźć jakieś zastępcze w pobliskiej wiosce- dowódca był porządnie wkurzony.
-Nie musicie- wyszłam z ukrycia- Wystarczy, że dacie mi coś czego chcę- uśmiechnęłam się niewinnie.
Na mój widok wszyscy czterej wyciągnęli miecze jak poparzeni, a dwoje najbardziej przerośniętych zaczęło się zbliżać.
-Nie chciałam z wami walczyć tylko potargować, ale skoro tak...- wyciągnęłam swój miecz- Czterech chłopów na jedna kobietę. Zapowiada się ciekawie- uśmiechnęłam się szeroko.
Dwoje z nich od razu przystąpiło do walki. Jeden był chyba zbyt mało doświadczony by zrozumieć, że nie można podczas ataku stawiać do przodu obydwóch nóg. Padł martwy jako pierwszy. Drugi cofnął się, lecz zaraz z drugiej strony przyleciały posiłki. Wyciągnęłam w jednej chwili łuk i strzeliłam. Rudowłosy padł na mlecze, które rosły przy drzewie. Trawa zabarwiła się na czerwono. Reszta uciekła. Tchórze. Wytarłam miecz i włożyłam z powrotem do pochwy. Cho*era!
-Mogłam wszystkich zabić od razu z ukrycia. Teraz będą mnie męczyć dłużej- klęknęłam przy dwóch trupach i zaczęłam przeszukiwać ich.
Nagle na wodzie pojawiły się pierścienie. Spojrzałam w tamtą stronę i położyłam rękę na udach aby móc szybko sięgnąć po sztylety. Jednak minęły sekundy a nic się nie pokazywało. Schowałam się w krzakach, idąc wzdłuż brzegu jeziora. Moim oczom ukazał się wielki kamień, a obok niego ubrania. Męskie ubrania. Rozluźniłam się, tym razem kierując wzrok w stronę jeziora. Był tam mężczyzna, całkiem młody, dobrze zbudowany, a co najlepsze nie zdający sobie sprawy co przed chwilą stało się tuż obok. Przyszedł przed chwilą aby się obmyć. Mój wzrok powędrował z powrotem na ubrania, a na twarzy pojawił delikatny uśmiech.
Mężczyzna wyszedł z wody nieco dalej niż wszedł i na moje nieszczęście, tam gdzie leżały trupy. Zmarszczył brwi i odwrócił głowę w stronę kamienia.
-Tego szukasz?- odezwałam się, opierając o pień drzewa, a w ręce trzymając ubrania chłopaka.
Chris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz